poniedziałek, 14 lipca 2014

Zaproszenie

Od dziś wszystkich odwiedzających zapraszam na moją nową stronę na facebooku
https://www.facebook.com/mammamiadolls?ref=hl
Moje życiowo-szyciowe zapędy ukierunkowały mnie na konkretną ściężkę tworzenia i postanowiłam skupić się wyłącznie na niej.
Zapraszam do świata moich gałganków i tildowych lalek, w których się zakochałam bez reszty.

Pozdrawiam, Agnieszka :)

piątek, 20 czerwca 2014

Kokoko koo




Otóż powstał kurczak. Nie będę ukrywać - przesadziłam, miał być mniejszy, a wyszedł w skali 1:1. Tłuścioch. Byłby dobry rosołek.

Od tych pasków chyba troszkę oczy bolą, więc nie radzę długo mu się przyglądać hihi.



Naprawdę staram się, staram się uczyć na własnych błędach, nie raz zdarzyło się źle wykroić materiał zamiast prawa to lewa strona, czy przyszyć nie tą stroną itp. Szyjąc kurczaka skupiłam się maksymalnie, a i tak nie obyło się bez wpadek - zapomniałam przyszyć oczu. Grzebałam chyba z pół godziny w pudle z guzikami, żeby znaleźć dwa jednakowe, żółte. I masz ci los! Spostrzegłam to przeOCZENIE gdy już prawie cały był wypchany, a biorąc pod uwagę jego gabaryty było to takoż pracochłonne jakoż czasochłonne ;) Pozostało wyszyć krzyżyki żółtą nitką.

Opuszczam kurtynę milczenia i przedstawiam sesję Kurczaka.










czwartek, 19 czerwca 2014

Jak odwzorować wykrój lub szablon bez użycia drukarki

Jak zwykle potrzeba matką wynalazków, w tym jednak przypadku potrzeba, będąca następstwem braku tuszu w drukarce zmobilizowała mnie do sięgnięcia w głąb pamięci - do metody znanej mi jeszcze z czasów szczenięcych, kiedy to za jej pomocą kopiowałam postacie z ulubionych bajek. 

Przedstawię ją na przykładzie mojej kolejnej przytulanki, której szablon znalazałam w internecie.

Potrzebne są:
- papier w rozmiarze w jakim ma być odwzorowany szablon 
- ołówek
- linijka
- komputer i program graficzny

Ja użyłam Corela, ponieważ na nim najlepiej się znam i najczęściej go używam. Ale to nie jest jedyna możliwość. Wystarczy, żeby można było otworzyć w nim obrazek i narysować siatkę kwadratów. Pewnie zwykły Paint się sprawdzi równie dobrze.



Oto szablon kurki, którą chciałabym uszyć (zrzut z ekranu komputera) :
Dorysowana przeze mnie siatka składa się z prostokątów o wymiarach 2x2 cm. Dzięki temu wiem, że jeśli chcę szablon powiększyć dwukrotnie to na papier przenoszę identyczną liczbę kwadratów tyle, że o wymiarach 4x4 cm. 
Ja postanowiłam odwzorować kurczaka w skalo 1:2,5, więc moje kwadraty miały wymiar 5x5 cm. 


Odrysowywanie to już czysta przyjemność, przyglądamy się po kolei każdemu kwadracikowi z osobna i przenosimy jego zawartość na papier, zwracając szczególną uwagę na punkty przecięcia krawędzi rysunku z krawędziami kwadratów, które ułatwiają zachowanie prawidłowych proporcji. I tak po kolei odrysowujemy każdą część szablonu i wycinamy. Jeśli odrysowujemy kształt symetryczny to polecam zastosowanie zamiast papieru kalki technicznej, można sobie wtedy zgiąć arkusz na pół i odrysować odbicie lustrzane. Ja rysowałam na kalce, bo mam jej całą rolkę jeszcze ze studiów, a kura nie mieściła się na zwykłym formacie a3.









Dorobiłam kurczakowi skrzydełko z innego szablonu, bo jakiś taki goły był.

Ponieważ skończyłam późnym wieczorem, postanowiłam na tym zakończyć i przejść do szycia  dnia następnego. Wybrałam sobie jeszcze tylko tkaniny, czyli mój stary szal w paski na korpus, kawałek kropkowanego na skrzydełka i wyrazisty żółty akcent na grzebień i dziób.


Mam nadzieję, że udało mi się zrozumiale przedstawić moją metodę (w tutorialowaniu nie mam doświadczenia), która może już z powodzeniem jest powszechnie stosowana, a ja o tym nie wiem i myślę, że błyszczę hihi ;) a może jednak nie.

Może komuś się przyda?

Ps. Co z tego powstało - w kolejnym poście, niech tylko skończę kurczaka.
Pozdrawiam :)


niedziela, 15 czerwca 2014

Ja chyba śnię...

O czym to ja ostatnio pisałam...że marzy mi się pewna maszyna do szycia.. No cóż, mojemu Małżowi nie trzeba dwa razy powtarzać:) mój ci On!! Mimochodem westchnęłam na temat maszyny, a moje westchnienie zostało usłyszane :D:D:D I oto od paru dni jestem przeszczęśliwą posiadaczką upragnionego Singera 4423 Heavy Duty - jak to dumnie brzmi (oby tak samo dumne rezultaty dawało).




Machina jest bosska! Zafascynował mnie zwłaszcza sprytny system nawlekania igly, który rzeczywiście nawleka, możliwość stałego kontrolowania ilości nici na dolnej szpulce, solidna obudowa, no i jakże ona cicho i płynnie pracuje! Poezja po prostu.
Nawet światełko jest wyraźniejsze, bo jest zimnej barwy i nie tak męczące dla oczu. 
Z tej radochy nawet sobie poduszeczkę na szpilki uszyłam pod kolor.










Jednym słowem zauroczona jestem nią na wskroś. 
Teraz w pełnej gotowości i zwartości przystępuję do szlifowania krawieckiego rzemiosła. Instrukcję już przeczytałam od deski do deski, ale na tym nie skończę.


Szlifowanie rozpoczynam z takim oto kursem na DVD, który zamówiłam przez internet.
Po jego skończeniu opowiem o moich wrażeniach.

Doszłam do wniosku, że narazie nie ma sensu kupować drogich tkanin, dopóki nie będę się czuła bardziej pewnie wprawiając igłę w ruch... Zrobiłam wiec przegląd mojej szafy, co nieco szmatek ostało sie w moich zasobach, a na resztę zapolowałam w kilku okolicznych secondhandach.  Szczególnie zadowolona jestem z ostatnich moich łowów, bo znalazłam śliczny, niesfatygowany, żółciutki jak kanarek polarek, spodnie z miękkiej brązowej skóry i całą gamę poszewek na poduszki, kupionych głównie z myślą o przytulankach. Z polarka też jakaś milusińska kreatura powstanie, a spodnie w mojej wyobraźni już przeobrażają się w torebkę i etui na telefon. 

Zdobycze z secondhendów

Skórzane spodnie vel. torebka



To tyle w to niezbyt słoneczne niedzielne popołudnie. Biorę się do szycia.
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam :)

środa, 11 czerwca 2014

Przytulaśnie w ciągu dalszym

Szycie wciągnęło mnie na całego, myślę, że to dzięki mojej Mamie, która była krawcową. Właściwie wychowałam się przy dźwięku łomotania maszyny do szycia - łomotania, bo Mama pracowała na solidnym, starym Łuczniku. Zawsze lubiłam ten dźwięk, mimo, że zagłuszał telewizor :)
Teraz kiedy mojej Mamy już nie ma.. lubię wracać do wszystkiego co było z Nią związane... Oprócz szycia, wypełniłam wszystkie parapety kwiatami, tak jak w W DOMU, Mama miała do nich rękę - jak to się mówi. U mnie też czują się nie najgorzej :)
A maszynę do szycia odziedziczyłam  po Mamie, ale wstyd się przyznać - przerosła mnie, myślę, że dla początkującego taki sprzęt był wyższą szkoła jazdy. W związku z tym już jakiś czas temu kupiłam nowego Łucznika [Olga 418] - podobno dobra na początek. Mam ją już chyba dwa czy trzy lata, trochę jeszcze na niej poćwiczę, ale marzy mi się nowa - Singer 4423 Heavy Duty. W internecie same dobre opinie o niej.
Na takiej maszynie mogłabym szyć godzinami... ach...

Ale póki co zejdźmy na ziemię i powróćmy do pierwotnego tematu. Otóż uszyłam kolejną przytulankę, tym razem SOWĘ huuhuuuuuu

Wyszła nieco bardziej finezyjna niż w początkowym zamyśle, bo miała być tak skromna w wyrazie jak Słoń, ale jak już otworzyłam pudełko z koronkami i wstążkami to kombinowałam, kombinowałam i wyszła Sowa folkowo-koronkowa, taka bardziej "dziewczyńska". Myślę, że ma to swoje zalety, że tyle się na niej dzieje, bo będzie pobudzać zmysły dziecka i rozwijać wyobraźnię żywymi barwami i różnorodnością faktur.



Kwiatka przyczepiłam z mojej starej czapki.
Muszę jeszcze poćwiczyć taką umiejętność jak obszywanie aplikacji na maszynie, bo póki co napawa mnie to lękiem, w związku z tym oczy musiałam obszyć ręcznie. 





No i Słoń ma towarzystwo :)

A milusiego puszku w worku nie ubywa... wiele przytulanek przede mną hihi :)
Kolejny na mojej liście jest jakiś fajny kolorowy ptaszor. 

wtorek, 10 czerwca 2014

Mamma mia !!!

Ostatnio mam bardzo dużo wolnego czasu. Z przyczyn ode mnie niezależnych, aczkolwiek niezwykle szczęśliwych muszę zrezygnować z pracy na jakiś, więc pierwsze pytanie, które pojawiło się w głowie brzmiało: co ja zrobię z tak ogromną ilością wolnego czasu???
Na koncepcję nie musiałam długo czekać, instynkt sam mi go podsunął - instynkt macierzyński możnaby powiedzieć jako, że za 5 miesięcy stanę się pełnoprawną MAMĄ :D Pomyślałam, że chciałabym zrobić coś dla tego małego czlowieka, który już niebawem zapewne przesłoni mi cały świat.
Najodpowiedniej będzie więc wyciągnąć z kąta maszynę do szycia, wyczyścić, naoliwić i może jakieś ubranka, a może na początek przytulanki ?? Ooo, tak.


W niedługim czasie powstało wiele projektów, jak się później okazało - nie na darmo.. dlaczego?
Otóż wiadomo, czymś te przytulanki trzeba wypełnić - znalazłam na All takie zmyślne coś w dodatku antyalergiczne no i zamówiłam - jak to ja na zapas. No i przyszła paka - megapaka :)
 Prawie 2 kilo milusiego puszku - a dokładnie kulki silikonowej [z atestem] mającej zastosowanie do wypełniania pościeli, zabawek itp.
Dodatkowo ma dużą puszystość i wysoką odporność na zgniecenia, zapewnia dobrą cyrkulację powietrza, ma również zastosowanie medyczne - wszystko potwierdzone certyfikatami.

Na początek postanowiłam wziąść się za jeden z moich najprostszych projektów - i tak w ciągu pewnego upalnego, niedzielnego dzionka - w sprzyjających domowych okolicznościach balkonowych powstał on - SŁOŃ.








Początkowo oczy chciałam zrobić z guzików, ale potem pomyślałam, że jeśli ma to być podusia dla niemowlaczka to chyba najlepiej będzie zrezygnować z wszelkich niebezpiecznych elementów, które mogłyby ulec połknięciu. Tak więc oko jest z filcu, ogonek też z materiału, wszystko jak najbardziej bezpieczne, uszko można potarmosić, za ogonek pociągnąć :)




Zdaję sobie sprawę, że pod względem technicznym może nie jest to dzieło najwyższych lotów, ale jak na pierwszy raz to nie jest najgorzej. W każdym razie starałam się :) 
W planach kolejne przytulanki, może jakiś mobil nad łóżeczko, a docelowo także ubranka. 







piątek, 6 czerwca 2014

Nowe życie komody vol.2

Kupiona chyba z rok temu wreszcie doczekała się reanimacji. Operacja była niezwykle rozpięta w czasie, ale co tam, jestem bogatsza w doświadczenia stolarsko - renowacyjne. Umiem na przykład ładnie zeszlifować mebel, ale już umiejętność równomiernego nakładania lakierobejcy pozostanie mi obca chyba do końca mych dni.



Tak więc po pracochłonnym nakładaniu kilku jej warstw, a następnie czasochłonnym jej wysychaniu (no chyba kilka dni to trawało - litości dla mej cierpliwości!) - należała ją zlikwidować... ale jak?
Och ja naiwna - pędzę z Castoramy z puszką emalii w kolorze brąz, rezygnuję ze słonecznego sobotniego popołudnia, by jak najprędzej zatrzeć ślady niedawnej porażki, a wychodzi co? babciny kredens, nic tylko położyć dzierganą serwetkę i bukiet sztucznych kwiatków :(


Niecierpliwość to moje drugie ja, czym prędzej więc należało podejść do wyzwania po raz trzeci, no przecież do trzech razy sztuka. Kolejna wizyta w markecie budowlanym, długa debata wśród półek z farbami (niezdecydowanie to moje trzecie ja), aż w końcu padło na bejcę wodną w kolorze wenge i tu powinny zadąć fanfary :D


Uprzednio zeszlifowany z pomocą męża mebelek tylko na to czekał. To, że szlifierka kupiona specjalnie do tego celu skończyła swój krótki żywot, a także to jak pchnięta drzwiczkami puszka bejcy finezyjnie rozlała się po jasnych panelach - pominę milczeniem, bo szlifierka była najtańsza, a bejca była wodna i bez problemu dała się zmyć.

Liczy się efekt :D dorobiłam z czarnej muliny i drutu frędzelki na kluczyki i już w całej swej krasie może cieszyć moje oczy :) mężowi też się podobno podoba :)

Na koniec dodaje parę zdjęć przed renowacją. Przepraszam za słabą jakość, ale robione telefonem. Tylko tyle się ostało.